piątek, 14 kwietnia 2017

2. Kelly

Weszły razem do klasy. Zupełnie typowej, jak na typowe liceum, klasy laboratoryjnej. Była pomalowana na delikatny pomarańcz, tą samą śliską farbą co ściany. Po lewej stronie widniał cały rząd okien, oświetlających salę. Stało tam około piętniaście stołów, zastawionych fiolkami, pipetami, zlewkami i palnikami, a na wieszakach naprzeciwko okien wisiały białe kitle i gumowe rękawiczki. Na małym podwyższeniu znajdowało się biurko nauczyciela, a za nim tablica oraz nadgryziona zębem czasu tablica Mendelejewa.

Kelly niepewnie wciągneła na siebie fartuch i rozejrzała się po klasie. Nie zobaczyła niestety żadnej wolnej ławki.

- Chodź, muszę się tobą zająć, więc będziesz siedzieć ze mną- powiedziała Kimberly, widząc niezręczność sytuacji.

Mulatka podeszła wraz z koleżanką do jednej z ławek, ledwo zdąrzyła jednak usiąść, a usłyszała przy uchu czyjś głos.

- Ty musisz być ta nowa, nie?-jakiś wysoki, chudy, ciemnowłosy chłopak wręcz przekładał się przez ławkę za nimi, by lepiej dojrzeć Kelly.- Tak coś czułem w kościach, że będziesz sexy.

-Jason-pomyślała od razu Kelly.-To musi być on.

- To najgorszy tekst na podryw jaki kiedykolwiek słyszałam- odparła, trochę zbyt śmiało dziewczyna, choć nie przejęła się tym zbytnio. Bo przecież, gdy się weszło między wrony, trzeba krakać tak jako one.

- Uuu...widzę, że masz charakterek- brnął dalej Jason.- Uwierz mi, dziewczynko, że gdybym już przystąpił do ataku, już rzucałabyś mi się na szyję- puścił dziewczynie perskie oko, a ta prychnęła pogardliwie.

- Casanova się znalazł.

- Nie jestem na tyle tępa, żeby chociaż przez chwilę rozważać te słowa- odparła szybko dziewczyna. Kłótnie z takimi typami zwykle tylko bardziej ich nakręcały, a teraz tego nie chciała.

Chociaż gdyby nie świeża blizna podpisana imieniem Bretta, to może... Ten Jason był nawet przystojny. Po jego twarzy widać było, że ma bardzo urozmaicone etnicznie pochodzenie. Kelly widziała w nim domieszkę żydowską, australijska i nawet trochę eskimoską.

- Och, daj spokój- żęchnął Jason.- Wiem, że tego chcesz...- tym raczej jego głos brzmiał bardziej jak pomruk, a sam chłopak zaczął wić się na ławce w czymś, co chyba miało być tańcem godowym.

- Jason, daj jej spokój, co?-odezwał się nagle chłopak siedzący przy Jasonie, którego Kelly zauważyła dopiero teraz, zafrasowana osobą Jasona.- Dopiero co przyszła, a już się zrazi...

- Oczywiście, Ashtonie-odpowiedział mu ironicznie Jason.- Bo przecież istnieję tylko po to, żeby cię słuchać.

Ashton, bo tak miał na imię obrońca Kelly, pokręcił tylko głową i wywinął teatralnie oczami, po czym wrócił do rozpakowywania książek z plecaka.

Jason dalej wił się na ławce,choć teraz przypominało to nieco striptiz. I pewnie nie skończyłby swego żenującego pokazu, gdyby nie kawałek kredy, który trafił go prosto w głowę. Chłopak jęknął i usiadł normalnie na krzesle.

- Uspokój się, idioto- Kelly przerzuciła wzrok przed siebie. Za biurkiem stała około czterdziestoletnia kobieta, zadbana i piękna, która spokojnie mogłaby uchodzić za mamę-uwodzicielkę, gdyby nie jej zawód.

- Dobrze, psze pani- powiedział rozbawionym głosem klasowy casanova, a Kelly zachodziła w głowę,z czego chłopak się śmieję.

- Nie wnerwiaj mnie,inteligentny-inaczej- odpowiedziała mu wrednie nauczycielka chemii.Mulatka ze zdziwieniem zauważyła, że ta członkini ciała pedagogicznego wyraźnie lubiła wyżywać się na uczniach...lub tylko na tym uczniu.

- Czy to nie jest zabronione w statucie szkoły?- zapytała szeptem Kelly swoją koleżankę z ławki.

- Oczywiscie, że jest, ale kto by się tam przejmował w tym wypadku wszystko jest uzasadnione. Pani Blackley to matka Jasona- odpowiedziała dziewczynie brunetka, usmiechając się serdecznie.

Kelly dopiero teraz zauważyła podobieństwo między tą dwójką. Cechy żydowskie Jason z pewnością odziedziczył po matce, jednak o niej również nie można było powiedzieć, że jest stuprocentową żydówką. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy cała rodzina Jasona jest tak patchworkowa.

Nieco zdziwiło ją to, że Jason mówi do swojej mamy na pani, jednak już po chwili zdała sobie sprawę dlaczego. Gdyby jej mama uczyła w szkole również nie mówiłaby do niej per mamo. Raczej też wolałaby zachować pozory normalności. Takie spoufalanie się z nauczycielami może wywołać wiele plotek. Chociaż, patrząc jak pani Blackley zwraca się do swego syna, o spoufalaniu nie ma tu co mówić. Musiał nieźle dawać jej popalić skoro nawet w szkole jawnie pokazywała jak ma go dosć.

- Dobrze, otwórzcie książki na temacie o wiązaniach kowalencyjnych i jonowych, a ja... rozdam wam kartkówki- powiedziała nauczycielka chemii patrząc krzywo na Jasona znad swoich biurowych okularów.

Lekcja przebiegła dość harmonijnie. Po oddaniu kartkówek Jason do końca lekcji bał się odezwać, gdy jego mama przy oddawaniu mu jego pracy z wielkim, czerwonym F na wierzchu, łypnęła na niego mrożącym wzrokiem.

Mimo iż tej lekcji nie wykonywali żadnych ćwiczeń, znalazło się w klasie kilku takich, którzy nie potrafili trzymać łapsk przy sobie, przez to kilka próbówek i zlewek zostało rannych.

Poza tym, Kelly nie czuła się wcale najgorzej. Klasa raczej przyjęła jej przybycie z umiarkowanym zaciekawieniem, co zaskutkowało tym, że tylko kilkoro uczniów wpatrywało się w nią jak w ducha, inni tylko łypnęli na nią okiem, a niektórzy w ogóle zdawali się jej nie zauważać.

Gdy zabrzmiał dzwonek, Kelly zaczęła z powrotem pakować swoje rzeczy do torby.

- Cześć, jestem Ashton- obok niej jak cień pojawił się chłopak, który siedział wcześniej z Jasonem.

- Kelly- odpowiedziała dziewczyna.

- Jesteś ze szkoły sportowej, prawda?- zapytał zaciekawiony chłopak.

- Tak.

- Och, musiało być tam super. Grasz w lacrosse'a?- dopytywał się chłopak, ale nie był wcale nachalny. Kelly uśmiechnęła się. Ashton wydawał się być fajnym gosciem.

- Własciwie, to byłam w drużynie szkolnej siatkówki, choć czasem też miewałam do czynienia z lacosse'em.

- To super. Mogłabyś przyjść za dwa tygodnie na nabór do drużyny. Co prawda nie ma tam jeszcze żadnej dziewczyny, ale nikt nie mówił, że grupa nie jest mieszana. Gdybyś okazała się dobra, trener na pewno by cię przyjął.

Mulatka uśmiechnęła się do Ashtona.

- W sumie, mogę spróbować...-odpowiedziała.

Chłopak już otwierał usta żeby powiedzieć coś jeszcze, kiedy nagle obok Kelly znalazła się Kimberly.

- Widzę, że poznałas już Ashtona- ucieszyła się dziewczyna.- Idziemy?- spytała, wskazując na korytarz pełen uczniów.

- Tak...to ja już może sobie pójdę. Colton na mnie czeka- odparł Ashton, po czym szybko oddalił się z klasy. Kelly na pierwszy rzut oka zauważyła, że czuł się nieco zawstydzony w towarzystwie Kimberly.

- Czyżby się Ciebie wstydził, Kimberly?- zauważyła Kelly, podnosząc znacząco brwi.

- Ashton?- upewniła się przewodnicząca.- Ach, daj spokój. On taki jest. Wiesz, niezbyt popularny, więc przy popularniejszych osobach czuje się nieco spięty- odparła, a mulatce zrobiło się smutno. Ashton wydawał się być miły. Chyba zupełnie zapomniała, jaki schemat panuje w liceach. Tym jesteś milszy, tym mniej się liczysz.- A tak w ogóle, mów mi Kim. Chciałam cię poznać z moją przyjaciółką Izzy, ale jakoś nie widzę jej dziś w naszej klasie. Pewnie bidulka jest chora.

W planie mieli dziś pięć lekcji, ale nauczyciel biologi był na szkoleniu, więc skończyli godzinę wczesniej. Po chemii nastał czas na geometrię. Jak zawsze było to dla Kelly torturą, Kim radziła sobie jednak świetnie z każdymi równaniami, jakby miała w głowie mały kalkulatorek. Dlatego też, cała klasa biła się, by siedzieć przy niej, gdy ona jednak powiedziała, że siedzi z Kelly, walka zaczęła się o ławki przed i za dziewczynami. Nauczycielka okazała się tak mało wymagająca i zmęczona całym życiem, że nawet nie widziała, jak zeszyt Kimberly z zadaniami przewędrował całą klasę, udzielając pomocy najbardziej potrzebującym (czytać: prawie całej klasie).

Na tejże lekcji Kelly dostrzegła pierwsze klasowe zgrzyty między Kimberly, a niską, rudą dziewczyną imieniem Karen. Podobno nie są dla siebie zbyt miłe odkąd Kimberly wygrała z Karen w głosowaniu na przewodniczącą klasy.

Na następnej lekcji , angielskim Kelly była zmuszona siedzieć w potrójnej ławce z Jasonem i Ashtonem, ponieważ dla Kimberly zwołano spontaniczną radę samorządu. Jason cały czas dźgał Kelly ołówkiem w plecy, aż dziewczyna nie wytrzymała i wyrwała mu przyrząd tortur i połamała go. Blackely był wyraźnie nie pocieszony, skomlając, że był to jego ostatni ołówek. Ashton, który chwilami nawiązywał z nią rozmowę zaśmiał się na tą sytuację tak głosno, że aż dostał uwagę za przeszkadzanie na lekcji.

Ostatni w tym dniu był w-f. Kelly poznała na nim dwójkę bliźniaków chodzących z nią do klasy, Amy i Toma, którzy nie byli zbyt rozchwytywani, gdy przyszło wybierać skład drużyn do gry w koszykówkę. Sytuacja Kelly była wręcz odwrotna.

- Ona jest w mojej drużynie! Wybrałem ją pierwszy!- oburzał się Chris, czarnoskóry chłopak słynący z opryskliwości w stosunku do białych.

- Ale ty miałes wybierać najpierw chłopaków!- odpyskował Francis, pochodzący z Francji chłopak, od którego spokojnie można było spisać pracę domową z każdego przedmiotu.

- A kto tak powiedział, Białasie?- zapytał wyzywająco Chris. Był dużo wyższy i tężejszy od drobnego Francuza, z którym się kłócił.

- Skoro ty bierzesz nową, to ja chce teraz wybrać dwóch naraz!

- Ty chyba chory jesteś! Niby czemu?

- Bo jest ze szkoły sportowej i jest warta minimum dwu!

Kłótnia pewnie nie miałaby końca, gdyby nie Kelly, która, nie chcąc już pierwszego dnia wywoływać kłótni swoją osobą, wyszła przed szereg i dzielnie rozdzieliła obu chłopaków, wchodząc pomiędzy nich.

- Eee...chłopcy, może rozwiążemy to inaczej? Wiecie, skoro nie możecie się dogadać, niech los zdecyduje. Najpierw wybierzcie grupy, a mnie zostawcie na końcu. Rzucimy monetą, i na kogo wypadnie, u tego będę w drużynie.

- W sumię mogę na to iść- odpowiedział po chwili zastanowienia Francis, wyliczając sobie, że w sumie nie ma nic do stracenia i może wyjsć na tym tylko dobrze, lub lepiej.

Chris nie był taki skory do tej propozycji, ale, jako że Francuz od rana stawał mu na ambicję (Kelly zauważyła, że w ogóle za sobą nie przepadali), w końcu się zgodził.

Niestety, reszka monety wuefisty zdecydowała, że Kelly trafiła do drużyny Francisa.

Po lekcjach dziewczyna była tak zmordowana, że myślała tylko o tym, by położyć się na łóżku i zasnąć. Pierwsze dni w szkole zawsze są trudne. Dalej tęskniła strasznie za Woodland, jednak mimo to samo Greymor było kompletnym zadupiem, to polubiła tę szkołę i w ogóle całą klasę. Byli bardzo pozytywnie zakręceni. A jednak nadal nie mogła przekonać się do tym ludzi, jako do ludzi, z którymi spędzi następne dwa lata swojego życia. Cały czas jej się zdawało, że to tylko jakas wymiana, a tak naprawdę, już za kilka dni wróci do Woodland Sport High School.

Westchnęła ciężko. Nie będzie tak, idiotko... mówił jej cichy głosik w myslach.

Wraz z Kim wracała do domu. Okazało się, że droga do ich domów prowadzi przez spory kawałek tą samą drogą.

Kelly bardzo polubiła Kimberly, choć nie była pewna, na czym stoi, i czy blondynka również ją polubiła, czy to może jej obowiązki przewodniczącej zmuszają ją do zajmowania się mulatką. Co prawda Kim była kompletnie inna od jej koleżanek z poprzedniej szkoły. W poprzedniej szkole ona i jej grupka były chłopczycami, i zupełnie normalnym dla nich zachowaniem było ganianie za sobą po korytarzu i szatni ze śmierdzącymi od potu adidasami, oraz typowo męskie zachowania i tematy. Wątpiła w to, czy z Kimberly mogłaby pogadać o stanowej drużynie rugby, lub powspinać się po drzewach, lub rozmawiać o tatuażach. A jednak ją polubiła, bo mimo że sprawiała wrażenie tępej, wrednej blondynki, okazywała się bardzo przyjazna. Choć nie dla wszystkich. Bo już tym pierwszym dniu Kelly wiedziała, że Kimberly kiedy tego chce, potrafi być niezłą suką.

Szły właśnie przez szkolny korytarz w stronę drzwi, rozprawiając o różnych głupotach, kiedy nagle zza korytarza wyłoniły się dwie, dobrze znane Kelly, mulate twarze.

Abigail i Andy, młodsze bliźniacze rodzeństwo Kelly zbliżało się w ich stronę. Oboje byli podobni do siebie jak dwie krople wody i jedyną rzeczą jaka ich dzieliła była płeć. Oboje mieli nawet ten sam odcień skóry, nieco różniącej się od Kelly.

- Kelly, jesteś!- ucieszyła się Abigail. Andy stał jednak z boku, jak zawsze się nie odzywajac i jedynie rozglądając się tępo po krajobrazie wokół siebie. Widać było, że boi się nowego otoczenia, ale musiał się tylko przyzwyczaić.

Kimberly wydawała się nieco zdziwiona tym najściem gimnazjalistów, a szeczgólnie jej nietypowo wyglądającego brata, jednak nic nie powiedziała.

- Czego chciałaś, Abi?- zapytała Kelly. Nie miała ochoty rozmawiać z siostrą, której hobby było robienie jej wstydu.

- Masz może kanapki?-odpowiedziała pytaniem na pytanie siostra Kelly.

Dziewczyna ze zrezygnowaniem wyciągnęła bułkę, która została jej ze śniadania z plecaka.

- Nie masz swoich?

- To dla Andy'ego. Wiesz...kilku chłopaków było bardzo niemiłych i wrzuciło mu plecak do kosza na śmieci. Kanapek nie dało się odratować.

Skurwiele-pomyślała Kelly. Andy był przecież taki bezbronny, czemu wszyscy mu to robili?

Mulatka podarowała siostrze kanapki.

-Masz, a teraz zmykajcie na lekcje- poleciła i po chwili jej rodzeństwo zniknęło za rogiem.

Przez kolejne kilka minut drogi panowała niezręczna cisza. Kimberly chyba nie do końca wiedziała, co powiedzieć. Kelly nie dziwiła się jej specjalnie. Widząc jej brata wiele osób miało takie reakcje. Zdąrzyły dojść już do końca zewnętrznej strony ogrodzeń szkolnych, kiedy blondynka zdecydowała się odezwać.

- To było twoje rodzeństwo?-zapytała nieśmiało.

- Tak.

- A twój brat? Czy on...-zaczęła, ale chyba prędzej spaliłaby się ze wstydu, niż zadała to pytanie, więc Kelly skróciła jej mękę, wiedząc, o co dziewczyna chciała zapytać.

- Tak, jest chory. Ma autyzm, przez co bardzo mało mówi. Wiele razy był prześladowany, więc boi się ludzi i nowych miejsc, jednak jest na tyle mądry, że może uczyć się normalnie. Abigail jest do niego przywiązana jak pies przewodnik do ślepego. Bez niej nie dałby rady.

- Ojej, przepraszam, że cię pytam. Ja po prostu...- Kim wydawała się być bardzo zakłopotanata sytuacją. Kelly od razu domyśliła się, że blondynka nigdy niemiała dłuższego kontaktu z osobą nieuleczalnie chorą.

- Nie ma za co przepraszać. Radzimy sobie jakoś, jak widzisz- odpowiedziała enztuzjastycznie Kelly, by dodać koleżance otuchy.

Szły przez miasto, a delikatny wiatr rozwiewał ich włosy. Jak dla Kelly, za dużo staruszek bawiło się w google w tym miescie, ale co mogła począć? Prawie całą drogę wpatrywała się w chodnik, jak zaczarowana. Nic ekscytującego w tym chodniku co prawda nie było, ale miała taki nawyk, że często patrzyła w dół.

Pogoda była dzisiaj nieco mglista, co tylko potęgowało tajemniczość tego miejsca. I co bardzo przyczyniło się do tego, że gdyby nie dobry refleks, Kelly znów by na kogoś wpadła.

Tym razem jednak nie na dziewczynę. Stał przed nią średniego wzrostu brunet.

Kelly resztką sił opanowała się, by (jak miała w zwyczaju) nie palnąć czegoś głupiego.

Chłopak wyglądał na starszego od niej. Był bardzo dobrze zbudowany, ubrany w prosty biały t-shirt założony na skórzaną kurtkę, oraz czarne spodnie. Pierwsze co na jego widok pomyslała Kelly było to, że idealnie pasował do aury Greymor. Mimo iż jego skóra była biała, cały wydawał się taki...ciemny. Brwi, włosy i nawet kilkudniowy zarost miały kolor czarny jak heban. Jego rysy były męskie, niczym u spartańskiego wojownika, podobnie jak rzeźba, przebijająca się zza cienkiej koszulki.

- Aaa...- zaczęłam głupio Kelly.- Jestem Kelly?- powiedziała niesmiało, patrząc na ponurą i groźną minę chłopaka i wyciagnęła do niego rękę.

Chłopak tylko przeszywał ją dziwnym wzrokiem. Kelly zaczęła czuć się zażenowana tą sytuacją.

Wtedy właśnie dłoń Kimberly, która złapała ją za przedramię i zaczęła odciągać od chłopaka przyszła jej na ratunek.

- Przepraszamy, koleżanka jest nowa- powiedziała blondynka uśmiechając się usprawiedliwiająco.

Już po chwili były kilkanaście metrów od chłopaka, w ciemnym zaułku naprzeciwko sklepu z zabawkami i cukierni.

- Boże, jaka ty głupia jesteś!-jęknęła Kimberly, uderzając się otwartą dłonią w twarz.

- O co ci chodzi? Tylko się przywitałam!- dziwiła się Kelly.

- O to, że to był Derek Hale. Miastowy ponurak. Największy outsider jakiego znam. Odkąd tu mieszkam, ani razu nie widziałam, żeby się uśmiechał, lub żeby szedł z kimś u boku. Taki trochę człowiek widmo...


Po tym opisie, tajemniczy Derek Hale zaczął coraz bardziej interesować Kelly, która nie zadawała sobie jeszcze sprawy, jakie kłopoty znajomość z nim może nieść.

1 komentarz:

Szablon