- Panie Lahey!- silna ręka pani
Oswald, nauczycielki matematyki uderzyła z całą swoją mocą o
ławkę, za którą siedział Ashton, tym samym wyrywając go z
głębokiego snu.
Ashton niepewnie odtworzył oczy,
nie będąc pewnym, czy mina którą obdarzy go nauczycielka
matematyki jest warta tego, by je otwierać. Zapewne nie, ale cóż
mu pozostało? Przymusowe uczęszczanie na zajęcia wyrównawcze z
matematyki i tak zawsze miały podobny skutek. Dodatkową godzinę do
dobowej dozy snu.
- Tak, prze pani?- zapytał, uśmiechając się nieśmiało, jak niewiniątko, ale i tak wiedział,
że pani Oswald widzi go przez te swe wielkie okulary jako coś w
rodzaju Abbadona, albo Azazela. I widziałaby go tak, nawet, gdyby
zaliczył wszystkie testy na szóstki. Co oczywiście nie było
możliwe, ale to przecież tylko przykład. Ashton po prostu nie
widział w matematyce ósmego cudu świata, co doprowadzało panią
Oswald do białej gorączki.
- Pierwiastek z pięciu?-
powiedziała wyzywającym głosem, jakby myślała, że gdy zrobi z
tego pytania wyzwanie, Ashton chętniej na nie odpowie.
- Trzy przecinek...osiem...-
zaczął chłopak, ale po jego minie dało się wywnioskować, że
nie miał zielonego pojęcia o czym mówił.
- Starczy, panie Lahey. Jeszcze
jeden taki raz, a wstawię panu jedynkę i będzie pan jedynym
uczniem, który wyjdzie z zajęć wyrównawczych z jeszcze gorszą
oceną- odpowiedziała rozgorączkowana kobieta, wymachując swoimi
tłustymi dłońmi.- A pierwiastek z pięciu to dwa przecinek dwadzieścia trzy.
Ashton miał to szczęście, że
siedział na samym tyle, w rzędzie, w którym stało biurko
nauczyciela, co sprawiało, że ze swojego krzesła, nauczyciel nie
miał szans go zauważyć. A lenistwo pani Oswald, która rzadko
kiedy fatygowała się, by wstać ze swojego miejsca tylko pomagało
mu w cotygodniowym ściąganiu na sprawdzianach.
Przy tablicy, lub bezpośrednim pytaniu, sprawy się jednak komplikowały.
Gdy otyła nauczycielka wróciła
na swoje miejsce, co zakomunikowało trzeszczące pod jej ciężarem
krzesło, Ashton znów położył głowę na ławkę, nie odważając się jednak znów zasnąć.
Przez kolejny i zarazem ostatni
kwadrans lekcji Lahey wpatrywał się tępym wzrokiem w tablice,
licząc na boskie błogosławieństwo, które pomogłoby mu zrozumieć
chociaż jedno działanie na niej zapisane.
-Ale
przynajmniej liczę, a chyba o to chodzi w matmie, nie?- pomyślał, starając się rozweselić samego siebie. Wiedział
jednak, że jego zdolności matematyczne nie są powodem do śmiechu. Na końcoworocznych sprawdzianach ściąganie jest niemożliwe, a ocena z
nich wpływa w pięćdziesięciu procentach na ocenę końcową, a
Ashton nawet ze ściąganiem miał E.Wolał nawet nie wyobrażać sobie tej satysfakcji na twarzy pani Oswald, gdy wpisywałaby mu
wielkie, wytłuszczone czerwonym tuszem F.
Jego wewnętrzne rozterki
przerwał dźwięk dzwonka, który oznaczał jego wolność.
Najszybciej jak się tylko dało spakował książki do torby i
wybiegł z klasy w akompaniamencie dezaprobatycznego spojrzenia pani
Oswald.
Wybiegając z klasy z miejsca
natknął się na Jasona i Coltona, co skłoniło go do
zastanowienia, się, czy oni aby nie czekali na niego pod klasą.
- I jak było?- zapytał
ironicznie Jason, dając Ashowi sójkę w bok.
- Ha, ha, ha, jaki ty zabawny-
odparł mu niezbyt wesoło chłopak.- Jakbyś nie wiedział, że
lekcje pani Oswald są jak przedsionek piekła.
Colton zaśmiał się, słysząc
tę wymianę zdań.
- Śmiej
się, dupku. Gdybyś tak jak ja miał matmę z Oswald to byś się tak
nie śmiał-
mówił do siebie w myślach Ashton, spoglądając na rozśmieszonego Coltona.
Colton był o rok starszym bratem
Ashtona. Mimo iż był starszy i wyższy, w całej rodzinie chodziły
plotki o tym, że mimo iż obaj chłopcy byli straszliwie do siebie podobni, to mimo to, Ashton jednak był przystojniejszy od starszego
brata. Mimo iż za szczególne ciacha nie uważano żadnego z nich.
Colton po prostu wyglądał bardziej... nudno? Nie, to chyba nie
odpowiednie słowo. Po prostu wyglądał, mimo swojego wieku na mało
rozgarniętego, piętnastoletniego mózgowca.
- Wiesz, przynajmniej masz przedśmiertne praktyki, i będziesz wiedział, czego się spodziewać
w piekle- odparł po chwili Colton.
- Skąd wiesz, że pójdę do
piekła?- zapytał podchwytliwie Ashton.
- Stary, już samo to, że
kumplujesz się ze mną, zalicza cię do przyszłych mieszkańców
piekła- odparł z uśmiechem Jason.
Ashton już od dawna dziwił się,
czemu Jason nie należy do najbardziej popularnych i rozchwytywanych
chłopaków w szkole. Miał wszystko, czego w tym wieku pragnęły
dziewczyny; był bezczelny, napalony, zboczony, zabawny, przystojny i
nawet wyglądał na obcokrajowca. Colton mówił Ashowi, że to przez
to, że nie jest sportowcem, czy może ma za dużo z żyda, ale
Ashton twierdził, że kryje się za tym inna historia. W gruncie
rzeczy znał Jasona dopiero od dwóch lat, ponieważ chłopak wcześniej chodził do innej szkoły niż bracia Lahey.
Szli we trójkę przez szkolne
podwórko. Za chwile mieli trening lacrosse'a. Eliminacje do drużyny
miały się odbyć dopiero za dwa tygodnie, jednak ich trener Bill
Oakstone chciał zobaczyć wcześniejszy skład, by wiedzieć, kogo z
niego wyrzucić. Pomysł ten nie podobał się zbytnio Ashtonowi, bo przecież, jak trzeba być słabym by odpaść jeszcze w przedbiegach?
-No tak,
trzeba być mną...-
odpowiedział sobie w głębi duszy na nurtujące go pytanie.
Jak zwykle o tej godzinie na
całym podwórku przed szkołą było jak w ulu. Pełno uczniów
wymijało się na prawo i lewo. Jedni kończyli, inni szli na boisko,
jeszcze inni szykowali się na kolejne zajęcia, spiesząc do
budynków pod klasy.
Idąc w stronę boiska Ashton
minął Flinta Overy'ego. Bożyszcze tej szkoły. Kapitana drużyny Lacrosse'a, głębokiego jak kałuża o ilorazie inteligencji
marchwi. A jednak, jego wysoki wzrost, muskulatura i przystojna męska
twarz sprawiała, że nie było w tej szkole dziewczyny, która
przeszłaby obok niego obojętnie. Z czego Flint nie omieszkał się
nie skorzystać i mimo iż jego dziewczyną była równie pożądana
u płci przeciwnej Kimberly Greyson, to i tak każdy wiedział, że
Flint nie jest typem, który zadowoli się jedną kobietą.
Przechodząc obok niego i grupki
pochlebców zebranych wokoło kapitana drużyny Ashtonowi zebrało
się na długie westchnienie. Wiele razy myślał sobie, jak fajne
musi być bycie takim Flintem. Wiedząc jednak, że taka ścieżka szkolnej kariery próbował pocieszać sam siebie, że chyba lepiej pozostać sobą, niż być jakimś przystojnym tępakiem nie umiejącym
odczytywać godzin z zegarka i wiązać sznurowadeł.
Gdy jednak wchodzili na boisko do
lacrosse'a inteligencja (której za dużo według Ashtona nie było,
bo jak mówił, większość jej wziął sobie wcześniej Colton uprzejmość, czy umiejętności obycia w każdym towarzystwie
nie specjalnie się liczyły.
To było najgorsze. Mógłbyś być
najgorszym debilem na świecie, a wystarczę, żebyś umiał złapać w siatkę piłkę i wrzucić ją do bramki, a staniesz się ubóstwiany.
- Po co z nami idziesz Colton,
skoro i tak nigdy cię nie przyjęli?- zapytał Jason. To była
kolejna jego cecha, kompletny, bezapelacyjny brak taktu. Ale bracia
Lahey zdążyli się już do tego przyzwyczaić.
- Nie nigdy, tylko raz! W
pierwszej klasie i... i to dlatego, że zjadłem wcześniej nie nieświeże kanapki i bolał mnie brzuch- wypierał się Colton.
- Ja słyszałem wersję, w
której Kaarlo podał do ciebie piłkę, jednak ty zamiast ją
złapać, odchyliłeś się tak, że trafiła ci ona w brzuch i się porzygałeś- odpowiedział rozchichotany Jason. Z całej ich trójki
tylko on był w pierwszym składzie, choć też nie był zbytnio
doceniany. Był w końcu jedynie bramkarzem. Ale i tak lepiej niż
siedzący prawie przez cały sezon na ławce Ashton.
- Dwie wersje, obie prawdziwe-
przyznał się wstydliwie Colton, który nie umiał zbyt długo kryć
swych wad. Był naprawdę okropnym kłamcą.
- A tak w ogóle, to nie
uwierzycie, co się wczoraj stało!- palnął ni z tego ni z owego
Jason, gdy całą trójką usiedli się na trawiastej skarpie
oddzielającą szkolne boisko od pól truskawek pewnego starszego
małżeństwa zamieszkującego niedaleko budynków szkolnych. Ich
szkoła znajdowała się na przedmieściach, toteż gdzie nigdzie dało się zaobserwować małe pólka.
- No co?- zapytał Ashton niezbyt
entuzjastycznie. Słońce strasznie raziło go w oczy w tej pozycji.
- Jak byłem z mamą na zakupach
to zobaczyłem tam Dereka Hale'a, i on coś kupował i tak się na wszystkich dziwne patrzył...- odpowiedział tonem podekscytowanego
detektywa.
Bracia Lahey jednocześnie uderzyli się otwartymi dłoniami w czoło.
- I to wszystko z twojej
wzruszającej historii?- zironizował Ashton, starając się
przymknąć oko na głupotę przyjaciela.
- Boże, Jason, ty z każdym
dniem stajesz się coraz głupszy. Robisz wielki raban wokół tego,
że widziałeś Hale'a w sklepie? Rzeczywiście niebywałe- odparł
Colton, który zawsze był bardziej ścisłym umysłem i literackie
naciąganie rzeczywistości nie leżało w jego naturze.
- A widziałeś go gdzieś kiedyś?
W parku, w sklepie, na ulicy?- bronił swego Jason.
- Gdybym go nie widział, nawet
nie widziałbym, że ktoś taki istnieje.
- No tak, ale chodzi mi o to, czy widziałeś go, kiedy robił co innego oprócz stania i gapienia się
w ten swój dziwny sposób...Przerażający taki. Wiesz o co mi
chodzi.
- W sumie to ja nie widziałem-
przyznał Ashton, dzielnie walcząc ze słońcem.
- Co nie zmienia faktu, że nie
ma nic dziwnego w tym, że on był na zakupach!- zdenerwował się
Colton, a raczej mały Einstein wszystko logicznie przeliczający w
jego głowie.
- To nie chodzi o to. On się na
mnie tak dziwne patrzył. Jakby...chciał mnie zabić!- Jason wydawał
się bardzo podekscytowany tą sytuacją, i jak to on, gdy jego
emocje i delikatne swirostwo wyjdą na wierzch, wszystko wyraźnie
gestykulował, a i jego mimika twarzy dawała do zrozumienia, jak
bardzo porusza go to, co mówi.
Był kompletną przeciwnością Ashtona, który był bardziej spokojny i wycofany i nigdy nie lubił
być w centrum uwagi. Jednak kolegując się z Jasonem chwilami po
prostu nie dało się zostać niezauważonym. Na przykład, gdy
uznając, że potrawka podawana w stołówce jest niezjadliwa Jason
stanął na stół i zaczął się nią smarować po twarzy, co miało
chyba wyglądać seksualnie a wyglądało po prostu głupio. Lub gdy
pani od fizyki poprosiła go do odpowiedzi, a Jason, gdy pani
wpatrzona była w przeciwną stronę zamiast odpowiedzi namalował na
tablicy wielkie męskie przyrodzenie, tłumacząc to tym, że pani od biologii za tak dokładne odtworzenie dałaby mu piątkę.
- Przesadzasz, Jason. Przecież
Derek na wszystkich się tak patrzy, jak już gdzieś się zjawia,
żadna nowość- poparł brata Ash.
- Może i
prawda, ale ja widziałem już wcześniej Dereka i wiem, że teraz
było inaczej! On mi próbował zaglądnąć w głąb duszy! Jak
Ghost
Rider!
Czasem Ashton miał wrażenie, że
Jason powinien brać udział w debatach prezydenckich. Już po
piętnastu minutach trwania takiej debaty każdy inny jej uczestnik
nie wiedziałby co powiedzieć.
- Twoja głupota mnie przeraża-
odparł chłodnym tonem Colton, kładąc się na trawie.
- Nie tak
będziesz mówił, kiedy znajdziecie moje zwłoki w jakims
opuszczonym magazynie, a nad nimi fapiącego
do
nich Dereka- obruszył się posturą przyjaciół Jason.
- Przed chwilą mówiłes, że
jest mordercą, a teraz jeszcze nekrofilem?- zauważył Ashton, który
już poważnie zaczął martwić się o zdrowie psychiczne
przyjaciela.
- Patrząc na niego można uznać,
że te dwie cechy idą ze sobą w parze- odparł na zarzut Ashtona
Jason, który, jak każdy w szkole wiedział, był strasznym
seksistą.
- A patrząc na ciebie można
uznać, że debilizm i obsesyjność mogą iść w parze- odparował
ciętą ripostą Colton.
- Tak, oczywiście, tacy z was
przyjaciele? Pomyślę o was, kiedy ten typ dopadnie w ciemnej uliczce i poderżnie mi gardło z zamiarem masturbowania się przy moim
martwym ciele!- Jason chyba naprawdę nie rozumiał, czemu bracia
Lahey nie podzielają jego zdania.
- Nikt by nie płakał...- usłyszeli za sobą cichy, kobiecy głos. Tuż za nimi przechodziła
akurat pani Blackley szepcząc w ich stronę, prawie nie ruszając
ustami.
Jason wyraźnie tym razem nie
wiedział co powiedzieć. Jego mama była jedyną osobą, która
potrafiła sprawić, by umilknął.
Ashton wraz z bratem, gdy tylko
nauczycielka chemii odpowiednio się oddaliła ryknęli śmiechem.
Jason nie wyglądał na tak bardzo rozśmieszonego.
- Tak, śmiejcie się z moich
życiowych tragedii- powiedział tonem obrażonej dziewczynki z
rękoma skrzyżowanymi na piersi i ustami wydętymi w dzióbek.- Widzieliście gdzieś w ogóle Feliksa? Chyba tylko on jeden mnie
zrozumie.
- Nie, jakoś ostatnio go nie
widziałem- odpowiedział, gdy już nieco uspokoił swój śmiech Colton.
- Ja też nie- zawtórował jego
młodszy brat.
- To pójdę go poszukać-
zaoferował Jason, powolnie wstając z trawy i jeszcze raz
rozglądając się dookoła, czy aby jego matka nie zbliża się tu z
kolejną ciętą ripostą.
- Przecież za pięć minut
koniec przerwy- odparł Ashton, wiedząc, że Jason jak co roku
będzie w pierwszym składzie drużyny lacrosse'a jako bramkarz, więc
i na treningi nie mógł się spóźniać, choć jego lekceważące podejście temu przeczyło.
- No to się spóźnię. Trener i
tak nic mi nie zrobi.
Miał rację. Ich trener, którego
chłopcy pieszczotliwie nazywali Billym był nieco...ostry? Tak, może
to dlatego, że ich szkoła nigdy nie miała wielkich osiągnięć w
lacrossie i Billy chciał wycisnąć z nich siódme poty by w końcu coś osiągnąć. Jednak mimo iż każdy normalny zawodnik (nawet
Flint) zostałby bez skrupułów przez Billy'ego zbesztany za
spóźnienie, to Jason był wręcz nietykalny. Nie chodziło tu o to,
że Jason był pupilkiem trenera. Wręcz przeciwnie. Trener nie
znosił Jasona, mogło to tyczyć się podobieństwa ich charakterów,
albo czego innego, ale nie znosił go. Nie tyle co nie znosił. Po
prostu opryskliwość trenera dawała się podwójnie we znaki
Jasonowi. I mimo iż Billy potrafił besztać ich za nic, być dla
nich wredny i opryskliwy, to i tak każdy wiedział, że w głębi
siebie (czasem miało się wrażenie, że w wyjątkowo głębokiej
głębi) jednak ich lubi.
- Tylko nie przyjdź na sam
koniec- odpowiedział tylko do Jasona Ashton.- My chyba też będziemy
się zbierać już do szatni, co?
- Przecież ja nie jestem w
drużynie, zapomniałeś? Ja idę na trybuny popatrzeć- odpowiedział
Colton, a gdy zabrzmiał dzwonek, chłopcy rozdzielili się idąc w
swoje strony.
Szatnie znajdowały się
w osobnym, małym, jednopiętrowym budynku obok boiska, w którym
znajdował się również kantorek wuefisty, magazynek oraz łazienki.
W środku było ciasno, jak to w szatni. Najbardziej zadziwiające
było jednak to, że znajdowały się tu wielkie okna, które
ukazywały każdego, kto akurat przebierał się w szatni.
Nie cieszyło to zbytnio Ashtona,
bo patrząc na cały tłumek pierwszoroczniaczek ustawionych przed
oknem z zamiarem ujrzenia Flinta bez koszulki, czuł się trochę
głupio, wiedząc, że on również był w polu widzenia. A
porównywanie go z Flintem mogło wyjść trochę...słabo.
Wszedł do jednego z zaułków,
gdzie znajdowała się szafka z jego sprzętem. Ku jego zdziwieniu
przy szafce obok niego schylała się jakaś dziewczyna szukając
czego. Była to szafka Feliksa.
- To szafka Feliksa- zauważył
Aston.
Gdy usłyszała go dziewczyna
natychmiastowo się wyprostowała. Ashton dałby sobie głowę uciąć,
że jeszcze nigdy jej nie widział. Aczkolwiek, jej twarz kogoś jej
przypominała. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, kim jest
wysoka, szczupła blondynka, którą w pierwszym momencie wziął za
niezłą laskę.
- Boże święty, Feliks!