środa, 26 kwietnia 2017

3. Ashton.

- Panie Lahey!- silna ręka pani Oswald, nauczycielki matematyki uderzyła z całą swoją mocą o ławkę, za którą siedział Ashton, tym samym wyrywając go z głębokiego snu.
Ashton niepewnie odtworzył oczy, nie będąc pewnym, czy mina którą obdarzy go nauczycielka matematyki jest warta tego, by je otwierać. Zapewne nie, ale cóż mu pozostało? Przymusowe uczęszczanie na zajęcia wyrównawcze z matematyki i tak zawsze miały podobny skutek. Dodatkową godzinę do dobowej dozy snu.
- Tak, prze pani?- zapytał, uśmiechając się nieśmiało, jak niewiniątko, ale i tak wiedział, że pani Oswald widzi go przez te swe wielkie okulary jako coś w rodzaju Abbadona, albo Azazela. I widziałaby go tak, nawet, gdyby zaliczył wszystkie testy na szóstki. Co oczywiście nie było możliwe, ale to przecież tylko przykład. Ashton po prostu nie widział w matematyce ósmego cudu świata, co doprowadzało panią Oswald do białej gorączki.
- Pierwiastek z pięciu?- powiedziała wyzywającym głosem, jakby myślała, że gdy zrobi z tego pytania wyzwanie, Ashton chętniej na nie odpowie.
- Trzy przecinek...osiem...- zaczął chłopak, ale po jego minie dało się wywnioskować, że nie miał zielonego pojęcia o czym mówił.
- Starczy, panie Lahey. Jeszcze jeden taki raz, a wstawię panu jedynkę i będzie pan jedynym uczniem, który wyjdzie z zajęć wyrównawczych z jeszcze gorszą oceną- odpowiedziała rozgorączkowana kobieta, wymachując swoimi tłustymi dłońmi.- A pierwiastek z pięciu to dwa przecinek dwadzieścia trzy.
Ashton miał to szczęście, że siedział na samym tyle, w rzędzie, w którym stało biurko nauczyciela, co sprawiało, że ze swojego krzesła, nauczyciel nie miał szans go zauważyć. A lenistwo pani Oswald, która rzadko kiedy fatygowała się, by wstać ze swojego miejsca tylko pomagało mu w cotygodniowym ściąganiu na sprawdzianach.
Przy tablicy, lub bezpośrednim pytaniu, sprawy się jednak komplikowały.
Gdy otyła nauczycielka wróciła na swoje miejsce, co zakomunikowało trzeszczące pod jej ciężarem krzesło, Ashton znów położył głowę na ławkę, nie odważając się jednak znów zasnąć.
Przez kolejny i zarazem ostatni kwadrans lekcji Lahey wpatrywał się tępym wzrokiem w tablice, licząc na boskie błogosławieństwo, które pomogłoby mu zrozumieć chociaż jedno działanie na niej zapisane.
-Ale przynajmniej liczę, a chyba o to chodzi w matmie, nie?pomyślał, starając się rozweselić samego siebie. Wiedział jednak, że jego zdolności matematyczne nie są powodem do śmiechu. Na końcoworocznych sprawdzianach ściąganie jest niemożliwe, a ocena z nich wpływa w pięćdziesięciu procentach na ocenę końcową, a Ashton nawet ze ściąganiem miał E.Wolał nawet nie wyobrażać sobie tej satysfakcji na twarzy pani Oswald, gdy wpisywałaby mu wielkie, wytłuszczone czerwonym tuszem F.
Jego wewnętrzne rozterki przerwał dźwięk dzwonka, który oznaczał jego wolność. Najszybciej jak się tylko dało spakował książki do torby i wybiegł z klasy w akompaniamencie dezaprobatycznego spojrzenia pani Oswald.
Wybiegając z klasy z miejsca natknął się na Jasona i Coltona, co skłoniło go do zastanowienia, się, czy oni aby nie czekali na niego pod klasą.
- I jak było?- zapytał ironicznie Jason, dając Ashowi sójkę w bok.
- Ha, ha, ha, jaki ty zabawny- odparł mu niezbyt wesoło chłopak.- Jakbyś nie wiedział, że lekcje pani Oswald są jak przedsionek piekła.
Colton zaśmiał się, słysząc tę wymianę zdań.
- Śmiej się, dupku. Gdybyś tak jak ja miał matmę z Oswald to byś się tak nie śmiał- mówił do siebie w myślach Ashton, spoglądając na rozśmieszonego Coltona.
Colton był o rok starszym bratem Ashtona. Mimo iż był starszy i wyższy, w całej rodzinie chodziły plotki o tym, że mimo iż obaj chłopcy byli straszliwie do siebie podobni, to mimo to, Ashton jednak był przystojniejszy od starszego brata. Mimo iż za szczególne ciacha nie uważano żadnego z nich. Colton po prostu wyglądał bardziej... nudno? Nie, to chyba nie odpowiednie słowo. Po prostu wyglądał, mimo swojego wieku na mało rozgarniętego, piętnastoletniego mózgowca.
- Wiesz, przynajmniej masz przedśmiertne praktyki, i będziesz wiedział, czego się spodziewać w piekle- odparł po chwili Colton.
- Skąd wiesz, że pójdę do piekła?- zapytał podchwytliwie Ashton.
- Stary, już samo to, że kumplujesz się ze mną, zalicza cię do przyszłych mieszkańców piekła- odparł z uśmiechem Jason.
Ashton już od dawna dziwił się, czemu Jason nie należy do najbardziej popularnych i rozchwytywanych chłopaków w szkole. Miał wszystko, czego w tym wieku pragnęły dziewczyny; był bezczelny, napalony, zboczony, zabawny, przystojny i nawet wyglądał na obcokrajowca. Colton mówił Ashowi, że to przez to, że nie jest sportowcem, czy może ma za dużo z żyda, ale Ashton twierdził, że kryje się za tym inna historia. W gruncie rzeczy znał Jasona dopiero od dwóch lat, ponieważ chłopak wcześniej chodził do innej szkoły niż bracia Lahey.
Szli we trójkę przez szkolne podwórko. Za chwile mieli trening lacrosse'a. Eliminacje do drużyny miały się odbyć dopiero za dwa tygodnie, jednak ich trener Bill Oakstone chciał zobaczyć wcześniejszy skład, by wiedzieć, kogo z niego wyrzucić. Pomysł ten nie podobał się zbytnio Ashtonowi, bo przecież, jak trzeba być słabym by odpaść jeszcze w przedbiegach?
-No tak, trzeba być mną...- odpowiedział sobie w głębi duszy na nurtujące go pytanie.
Jak zwykle o tej godzinie na całym podwórku przed szkołą było jak w ulu. Pełno uczniów wymijało się na prawo i lewo. Jedni kończyli, inni szli na boisko, jeszcze inni szykowali się na kolejne zajęcia, spiesząc do budynków pod klasy.
Idąc w stronę boiska Ashton minął Flinta Overy'ego. Bożyszcze tej szkoły. Kapitana drużyny Lacrosse'a, głębokiego jak kałuża o ilorazie inteligencji marchwi. A jednak, jego wysoki wzrost, muskulatura i przystojna męska twarz sprawiała, że nie było w tej szkole dziewczyny, która przeszłaby obok niego obojętnie. Z czego Flint nie omieszkał się nie skorzystać i mimo iż jego dziewczyną była równie pożądana u płci przeciwnej Kimberly Greyson, to i tak każdy wiedział, że Flint nie jest typem, który zadowoli się jedną kobietą.
Przechodząc obok niego i grupki pochlebców zebranych wokoło kapitana drużyny Ashtonowi zebrało się na długie westchnienie. Wiele razy myślał sobie, jak fajne musi być bycie takim Flintem. Wiedząc jednak, że taka ścieżka szkolnej kariery próbował pocieszać sam siebie, że chyba lepiej pozostać sobą, niż być jakimś przystojnym tępakiem nie umiejącym odczytywać godzin z zegarka i wiązać sznurowadeł.
Gdy jednak wchodzili na boisko do lacrosse'a inteligencja (której za dużo według Ashtona nie było, bo jak mówił, większość jej wziął sobie wcześniej Colton uprzejmość, czy umiejętności obycia w każdym towarzystwie nie specjalnie się liczyły.
To było najgorsze. Mógłbyś być najgorszym debilem na świecie, a wystarczężebyś umiał złapać w siatkę piłkę i wrzucić ją do bramki, a staniesz się ubóstwiany.
- Po co z nami idziesz Colton, skoro i tak nigdy cię nie przyjęli?- zapytał Jason. To była kolejna jego cecha, kompletny, bezapelacyjny brak taktu. Ale bracia Lahey zdążyli się już do tego przyzwyczaić.
- Nie nigdy, tylko raz! W pierwszej klasie i... i to dlatego, że zjadłem wcześniej nie nieświeże kanapki i bolał mnie brzuch- wypierał się Colton.
- Ja słyszałem wersję, w której Kaarlo podał do ciebie piłkę, jednak ty zamiast ją złapać, odchyliłeś się tak, że trafiła ci ona w brzuch i się porzygałeś- odpowiedział rozchichotany Jason. Z całej ich trójki tylko on był w pierwszym składzie, choć też nie był zbytnio doceniany. Był w końcu jedynie bramkarzem. Ale i tak lepiej niż siedzący prawie przez cały sezon na ławce Ashton.
- Dwie wersje, obie prawdziwe- przyznał się wstydliwie Colton, który nie umiał zbyt długo kryć swych wad. Był naprawdę okropnym kłamcą.
- A tak w ogóle, to nie uwierzycie, co się wczoraj stało!- palnął ni z tego ni z owego Jason, gdy całą trójką usiedli się na trawiastej skarpie oddzielającą szkolne boisko od pól truskawek pewnego starszego małżeństwa zamieszkującego niedaleko budynków szkolnych. Ich szkoła znajdowała się na przedmieściach, toteż gdzie nigdzie dało się zaobserwować małe pólka.
- No co?- zapytał Ashton niezbyt entuzjastycznie. Słońce strasznie raziło go w oczy w tej pozycji.
- Jak byłem z mamą na zakupach to zobaczyłem tam Dereka Hale'a, i on coś kupował i tak się na wszystkich dziwne patrzył...- odpowiedział tonem podekscytowanego detektywa.
Bracia Lahey jednocześnie uderzyli się otwartymi dłoniami w czoło.
- I to wszystko z twojej wzruszającej historii?- zironizował Ashton, starając się przymknąć oko na głupotę przyjaciela.
- Boże, Jason, ty z każdym dniem stajesz się coraz głupszy. Robisz wielki raban wokół tego, że widziałeś Hale'a w sklepie? Rzeczywiście niebywałe- odparł Colton, który zawsze był bardziej ścisłym umysłem i literackie naciąganie rzeczywistości nie leżało w jego naturze.
- A widziałeś go gdzieś kiedyś? W parku, w sklepie, na ulicy?- bronił swego Jason.
- Gdybym go nie widział, nawet nie widziałbym, że ktoś taki istnieje.
- No tak, ale chodzi mi o to, czy widziałeś go, kiedy robił co innego oprócz stania i gapienia się w ten swój dziwny sposób...Przerażający taki. Wiesz o co mi chodzi.
- W sumie to ja nie widziałem- przyznał Ashton, dzielnie walcząc ze słońcem.
- Co nie zmienia faktu, że nie ma nic dziwnego w tym, że on był na zakupach!- zdenerwował się Colton, a raczej mały Einstein wszystko logicznie przeliczający w jego głowie.
- To nie chodzi o to. On się na mnie tak dziwne patrzył. Jakby...chciał mnie zabić!- Jason wydawał się bardzo podekscytowany tą sytuacją, i jak to on, gdy jego emocje i delikatne swirostwo wyjdą na wierzch, wszystko wyraźnie gestykulował, a i jego mimika twarzy dawała do zrozumienia, jak bardzo porusza go to, co mówi.
Był kompletną przeciwnością Ashtona, który był bardziej spokojny i wycofany i nigdy nie lubił być w centrum uwagi. Jednak kolegując się z Jasonem chwilami po prostu nie dało się zostać niezauważonym. Na przykład, gdy uznając, że potrawka podawana w stołówce jest niezjadliwa Jason stanął na stół i zaczął się nią smarować po twarzy, co miało chyba wyglądać seksualnie a wyglądało po prostu głupio. Lub gdy pani od fizyki poprosiła go do odpowiedzi, a Jason, gdy pani wpatrzona była w przeciwną stronę zamiast odpowiedzi namalował na tablicy wielkie męskie przyrodzenie, tłumacząc to tym, że pani od biologii za tak dokładne odtworzenie dałaby mu piątkę.
- Przesadzasz, Jason. Przecież Derek na wszystkich się tak patrzy, jak już gdzieś się zjawia, żadna nowość- poparł brata Ash.
- Może i prawda, ale ja widziałem już wcześniej Dereka i wiem, że teraz było inaczej! On mi próbował zaglądnąć w głąb duszy! Jak Ghost Rider!
Czasem Ashton miał wrażenie, że Jason powinien brać udział w debatach prezydenckich. Już po piętnastu minutach trwania takiej debaty każdy inny jej uczestnik nie wiedziałby co powiedzieć.
- Twoja głupota mnie przeraża- odparł chłodnym tonem Colton, kładąc się na trawie.
- Nie tak będziesz mówił, kiedy znajdziecie moje zwłoki w jakims opuszczonym magazynie, a nad nimi fapiącego do nich Dereka- obruszył się posturą przyjaciół Jason.
- Przed chwilą mówiłes, że jest mordercą, a teraz jeszcze nekrofilem?- zauważył Ashton, który już poważnie zaczął martwić się o zdrowie psychiczne przyjaciela.
- Patrząc na niego można uznać, że te dwie cechy idą ze sobą w parze- odparł na zarzut Ashtona Jason, który, jak każdy w szkole wiedział, był strasznym seksistą.
- A patrząc na ciebie można uznać, że debilizm i obsesyjność mogą iść w parze- odparował ciętą ripostą Colton.
- Tak, oczywiście, tacy z was przyjaciele? Pomyślę o was, kiedy ten typ dopadnie w ciemnej uliczce i poderżnie mi gardło z zamiarem masturbowania się przy moim martwym ciele!- Jason chyba naprawdę nie rozumiał, czemu bracia Lahey nie podzielają jego zdania.
- Nikt by nie płakał...- usłyszeli za sobą cichy, kobiecy głos. Tuż za nimi przechodziła akurat pani Blackley szepcząc w ich stronę, prawie nie ruszając ustami.
Jason wyraźnie tym razem nie wiedział co powiedzieć. Jego mama była jedyną osobą, która potrafiła sprawić, by umilknął.
Ashton wraz z bratem, gdy tylko nauczycielka chemii odpowiednio się oddaliła ryknęli śmiechem. Jason nie wyglądał na tak bardzo rozśmieszonego.
- Tak, śmiejcie się z moich życiowych tragedii- powiedział tonem obrażonej dziewczynki z rękoma skrzyżowanymi na piersi i ustami wydętymi w dzióbek.- Widzieliście gdzieś w ogóle Feliksa? Chyba tylko on jeden mnie zrozumie.
- Nie, jakoś ostatnio go nie widziałem- odpowiedział, gdy już nieco uspokoił swój śmiech Colton.
- Ja też nie- zawtórował jego młodszy brat.
- To pójdę go poszukać- zaoferował Jason, powolnie wstając z trawy i jeszcze raz rozglądając się dookoła, czy aby jego matka nie zbliża się tu z kolejną ciętą ripostą.
- Przecież za pięć minut koniec przerwy- odparł Ashton, wiedząc, że Jason jak co roku będzie w pierwszym składzie drużyny lacrosse'a jako bramkarz, więc i na treningi nie mógł się spóźniać, choć jego lekceważące podejście temu przeczyło.
- No to się spóźnię. Trener i tak nic mi nie zrobi.
Miał rację. Ich trener, którego chłopcy pieszczotliwie nazywali Billym był nieco...ostry? Tak, może to dlatego, że ich szkoła nigdy nie miała wielkich osiągnięć w lacrossie i Billy chciał wycisnąć z nich siódme poty by w końcu coś osiągnąć. Jednak mimo iż każdy normalny zawodnik (nawet Flint) zostałby bez skrupułów przez Billy'ego zbesztany za spóźnienie, to Jason był wręcz nietykalny. Nie chodziło tu o to, że Jason był pupilkiem trenera. Wręcz przeciwnie. Trener nie znosił Jasona, mogło to tyczyć się podobieństwa ich charakterów, albo czego innego, ale nie znosił go. Nie tyle co nie znosił. Po prostu opryskliwość trenera dawała się podwójnie we znaki Jasonowi. I mimo iż Billy potrafił besztać ich za nic, być dla nich wredny i opryskliwy, to i tak każdy wiedział, że w głębi siebie (czasem miało się wrażenie, że w wyjątkowo głębokiej głębi) jednak ich lubi.
- Tylko nie przyjdź na sam koniec- odpowiedział tylko do Jasona Ashton.- My chyba też będziemy się zbierać już do szatni, co?
- Przecież ja nie jestem w drużynie, zapomniałeś? Ja idę na trybuny popatrzeć- odpowiedział Colton, a gdy zabrzmiał dzwonek, chłopcy rozdzielili się idąc w swoje strony.
Szatnie znajdowały się w osobnym, małym, jednopiętrowym budynku obok boiska, w którym znajdował się również kantorek wuefisty, magazynek oraz łazienki. W środku było ciasno, jak to w szatni. Najbardziej zadziwiające było jednak to, że znajdowały się tu wielkie okna, które ukazywały każdego, kto akurat przebierał się w szatni.
Nie cieszyło to zbytnio Ashtona, bo patrząc na cały tłumek pierwszoroczniaczek ustawionych przed oknem z zamiarem ujrzenia Flinta bez koszulki, czuł się trochę głupio, wiedząc, że on również był w polu widzenia. A porównywanie go z Flintem mogło wyjść trochę...słabo.
Wszedł do jednego z zaułków, gdzie znajdowała się szafka z jego sprzętem. Ku jego zdziwieniu przy szafce obok niego schylała się jakaś dziewczyna szukając czego. Była to szafka Feliksa.
- To szafka Feliksa- zauważył Aston.
Gdy usłyszała go dziewczyna natychmiastowo się wyprostowała. Ashton dałby sobie głowę uciąć, że jeszcze nigdy jej nie widział. Aczkolwiek, jej twarz kogoś jej przypominała. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, kim jest wysoka, szczupła blondynka, którą w pierwszym momencie wziął za niezłą laskę.

- Boże święty, Feliks!

piątek, 14 kwietnia 2017

2. Kelly

Weszły razem do klasy. Zupełnie typowej, jak na typowe liceum, klasy laboratoryjnej. Była pomalowana na delikatny pomarańcz, tą samą śliską farbą co ściany. Po lewej stronie widniał cały rząd okien, oświetlających salę. Stało tam około piętniaście stołów, zastawionych fiolkami, pipetami, zlewkami i palnikami, a na wieszakach naprzeciwko okien wisiały białe kitle i gumowe rękawiczki. Na małym podwyższeniu znajdowało się biurko nauczyciela, a za nim tablica oraz nadgryziona zębem czasu tablica Mendelejewa.

Kelly niepewnie wciągneła na siebie fartuch i rozejrzała się po klasie. Nie zobaczyła niestety żadnej wolnej ławki.

- Chodź, muszę się tobą zająć, więc będziesz siedzieć ze mną- powiedziała Kimberly, widząc niezręczność sytuacji.

Mulatka podeszła wraz z koleżanką do jednej z ławek, ledwo zdąrzyła jednak usiąść, a usłyszała przy uchu czyjś głos.

- Ty musisz być ta nowa, nie?-jakiś wysoki, chudy, ciemnowłosy chłopak wręcz przekładał się przez ławkę za nimi, by lepiej dojrzeć Kelly.- Tak coś czułem w kościach, że będziesz sexy.

-Jason-pomyślała od razu Kelly.-To musi być on.

- To najgorszy tekst na podryw jaki kiedykolwiek słyszałam- odparła, trochę zbyt śmiało dziewczyna, choć nie przejęła się tym zbytnio. Bo przecież, gdy się weszło między wrony, trzeba krakać tak jako one.

- Uuu...widzę, że masz charakterek- brnął dalej Jason.- Uwierz mi, dziewczynko, że gdybym już przystąpił do ataku, już rzucałabyś mi się na szyję- puścił dziewczynie perskie oko, a ta prychnęła pogardliwie.

- Casanova się znalazł.

- Nie jestem na tyle tępa, żeby chociaż przez chwilę rozważać te słowa- odparła szybko dziewczyna. Kłótnie z takimi typami zwykle tylko bardziej ich nakręcały, a teraz tego nie chciała.

Chociaż gdyby nie świeża blizna podpisana imieniem Bretta, to może... Ten Jason był nawet przystojny. Po jego twarzy widać było, że ma bardzo urozmaicone etnicznie pochodzenie. Kelly widziała w nim domieszkę żydowską, australijska i nawet trochę eskimoską.

- Och, daj spokój- żęchnął Jason.- Wiem, że tego chcesz...- tym raczej jego głos brzmiał bardziej jak pomruk, a sam chłopak zaczął wić się na ławce w czymś, co chyba miało być tańcem godowym.

- Jason, daj jej spokój, co?-odezwał się nagle chłopak siedzący przy Jasonie, którego Kelly zauważyła dopiero teraz, zafrasowana osobą Jasona.- Dopiero co przyszła, a już się zrazi...

- Oczywiście, Ashtonie-odpowiedział mu ironicznie Jason.- Bo przecież istnieję tylko po to, żeby cię słuchać.

Ashton, bo tak miał na imię obrońca Kelly, pokręcił tylko głową i wywinął teatralnie oczami, po czym wrócił do rozpakowywania książek z plecaka.

Jason dalej wił się na ławce,choć teraz przypominało to nieco striptiz. I pewnie nie skończyłby swego żenującego pokazu, gdyby nie kawałek kredy, który trafił go prosto w głowę. Chłopak jęknął i usiadł normalnie na krzesle.

- Uspokój się, idioto- Kelly przerzuciła wzrok przed siebie. Za biurkiem stała około czterdziestoletnia kobieta, zadbana i piękna, która spokojnie mogłaby uchodzić za mamę-uwodzicielkę, gdyby nie jej zawód.

- Dobrze, psze pani- powiedział rozbawionym głosem klasowy casanova, a Kelly zachodziła w głowę,z czego chłopak się śmieję.

- Nie wnerwiaj mnie,inteligentny-inaczej- odpowiedziała mu wrednie nauczycielka chemii.Mulatka ze zdziwieniem zauważyła, że ta członkini ciała pedagogicznego wyraźnie lubiła wyżywać się na uczniach...lub tylko na tym uczniu.

- Czy to nie jest zabronione w statucie szkoły?- zapytała szeptem Kelly swoją koleżankę z ławki.

- Oczywiscie, że jest, ale kto by się tam przejmował w tym wypadku wszystko jest uzasadnione. Pani Blackley to matka Jasona- odpowiedziała dziewczynie brunetka, usmiechając się serdecznie.

Kelly dopiero teraz zauważyła podobieństwo między tą dwójką. Cechy żydowskie Jason z pewnością odziedziczył po matce, jednak o niej również nie można było powiedzieć, że jest stuprocentową żydówką. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy cała rodzina Jasona jest tak patchworkowa.

Nieco zdziwiło ją to, że Jason mówi do swojej mamy na pani, jednak już po chwili zdała sobie sprawę dlaczego. Gdyby jej mama uczyła w szkole również nie mówiłaby do niej per mamo. Raczej też wolałaby zachować pozory normalności. Takie spoufalanie się z nauczycielami może wywołać wiele plotek. Chociaż, patrząc jak pani Blackley zwraca się do swego syna, o spoufalaniu nie ma tu co mówić. Musiał nieźle dawać jej popalić skoro nawet w szkole jawnie pokazywała jak ma go dosć.

- Dobrze, otwórzcie książki na temacie o wiązaniach kowalencyjnych i jonowych, a ja... rozdam wam kartkówki- powiedziała nauczycielka chemii patrząc krzywo na Jasona znad swoich biurowych okularów.

Lekcja przebiegła dość harmonijnie. Po oddaniu kartkówek Jason do końca lekcji bał się odezwać, gdy jego mama przy oddawaniu mu jego pracy z wielkim, czerwonym F na wierzchu, łypnęła na niego mrożącym wzrokiem.

Mimo iż tej lekcji nie wykonywali żadnych ćwiczeń, znalazło się w klasie kilku takich, którzy nie potrafili trzymać łapsk przy sobie, przez to kilka próbówek i zlewek zostało rannych.

Poza tym, Kelly nie czuła się wcale najgorzej. Klasa raczej przyjęła jej przybycie z umiarkowanym zaciekawieniem, co zaskutkowało tym, że tylko kilkoro uczniów wpatrywało się w nią jak w ducha, inni tylko łypnęli na nią okiem, a niektórzy w ogóle zdawali się jej nie zauważać.

Gdy zabrzmiał dzwonek, Kelly zaczęła z powrotem pakować swoje rzeczy do torby.

- Cześć, jestem Ashton- obok niej jak cień pojawił się chłopak, który siedział wcześniej z Jasonem.

- Kelly- odpowiedziała dziewczyna.

- Jesteś ze szkoły sportowej, prawda?- zapytał zaciekawiony chłopak.

- Tak.

- Och, musiało być tam super. Grasz w lacrosse'a?- dopytywał się chłopak, ale nie był wcale nachalny. Kelly uśmiechnęła się. Ashton wydawał się być fajnym gosciem.

- Własciwie, to byłam w drużynie szkolnej siatkówki, choć czasem też miewałam do czynienia z lacosse'em.

- To super. Mogłabyś przyjść za dwa tygodnie na nabór do drużyny. Co prawda nie ma tam jeszcze żadnej dziewczyny, ale nikt nie mówił, że grupa nie jest mieszana. Gdybyś okazała się dobra, trener na pewno by cię przyjął.

Mulatka uśmiechnęła się do Ashtona.

- W sumie, mogę spróbować...-odpowiedziała.

Chłopak już otwierał usta żeby powiedzieć coś jeszcze, kiedy nagle obok Kelly znalazła się Kimberly.

- Widzę, że poznałas już Ashtona- ucieszyła się dziewczyna.- Idziemy?- spytała, wskazując na korytarz pełen uczniów.

- Tak...to ja już może sobie pójdę. Colton na mnie czeka- odparł Ashton, po czym szybko oddalił się z klasy. Kelly na pierwszy rzut oka zauważyła, że czuł się nieco zawstydzony w towarzystwie Kimberly.

- Czyżby się Ciebie wstydził, Kimberly?- zauważyła Kelly, podnosząc znacząco brwi.

- Ashton?- upewniła się przewodnicząca.- Ach, daj spokój. On taki jest. Wiesz, niezbyt popularny, więc przy popularniejszych osobach czuje się nieco spięty- odparła, a mulatce zrobiło się smutno. Ashton wydawał się być miły. Chyba zupełnie zapomniała, jaki schemat panuje w liceach. Tym jesteś milszy, tym mniej się liczysz.- A tak w ogóle, mów mi Kim. Chciałam cię poznać z moją przyjaciółką Izzy, ale jakoś nie widzę jej dziś w naszej klasie. Pewnie bidulka jest chora.

W planie mieli dziś pięć lekcji, ale nauczyciel biologi był na szkoleniu, więc skończyli godzinę wczesniej. Po chemii nastał czas na geometrię. Jak zawsze było to dla Kelly torturą, Kim radziła sobie jednak świetnie z każdymi równaniami, jakby miała w głowie mały kalkulatorek. Dlatego też, cała klasa biła się, by siedzieć przy niej, gdy ona jednak powiedziała, że siedzi z Kelly, walka zaczęła się o ławki przed i za dziewczynami. Nauczycielka okazała się tak mało wymagająca i zmęczona całym życiem, że nawet nie widziała, jak zeszyt Kimberly z zadaniami przewędrował całą klasę, udzielając pomocy najbardziej potrzebującym (czytać: prawie całej klasie).

Na tejże lekcji Kelly dostrzegła pierwsze klasowe zgrzyty między Kimberly, a niską, rudą dziewczyną imieniem Karen. Podobno nie są dla siebie zbyt miłe odkąd Kimberly wygrała z Karen w głosowaniu na przewodniczącą klasy.

Na następnej lekcji , angielskim Kelly była zmuszona siedzieć w potrójnej ławce z Jasonem i Ashtonem, ponieważ dla Kimberly zwołano spontaniczną radę samorządu. Jason cały czas dźgał Kelly ołówkiem w plecy, aż dziewczyna nie wytrzymała i wyrwała mu przyrząd tortur i połamała go. Blackely był wyraźnie nie pocieszony, skomlając, że był to jego ostatni ołówek. Ashton, który chwilami nawiązywał z nią rozmowę zaśmiał się na tą sytuację tak głosno, że aż dostał uwagę za przeszkadzanie na lekcji.

Ostatni w tym dniu był w-f. Kelly poznała na nim dwójkę bliźniaków chodzących z nią do klasy, Amy i Toma, którzy nie byli zbyt rozchwytywani, gdy przyszło wybierać skład drużyn do gry w koszykówkę. Sytuacja Kelly była wręcz odwrotna.

- Ona jest w mojej drużynie! Wybrałem ją pierwszy!- oburzał się Chris, czarnoskóry chłopak słynący z opryskliwości w stosunku do białych.

- Ale ty miałes wybierać najpierw chłopaków!- odpyskował Francis, pochodzący z Francji chłopak, od którego spokojnie można było spisać pracę domową z każdego przedmiotu.

- A kto tak powiedział, Białasie?- zapytał wyzywająco Chris. Był dużo wyższy i tężejszy od drobnego Francuza, z którym się kłócił.

- Skoro ty bierzesz nową, to ja chce teraz wybrać dwóch naraz!

- Ty chyba chory jesteś! Niby czemu?

- Bo jest ze szkoły sportowej i jest warta minimum dwu!

Kłótnia pewnie nie miałaby końca, gdyby nie Kelly, która, nie chcąc już pierwszego dnia wywoływać kłótni swoją osobą, wyszła przed szereg i dzielnie rozdzieliła obu chłopaków, wchodząc pomiędzy nich.

- Eee...chłopcy, może rozwiążemy to inaczej? Wiecie, skoro nie możecie się dogadać, niech los zdecyduje. Najpierw wybierzcie grupy, a mnie zostawcie na końcu. Rzucimy monetą, i na kogo wypadnie, u tego będę w drużynie.

- W sumię mogę na to iść- odpowiedział po chwili zastanowienia Francis, wyliczając sobie, że w sumie nie ma nic do stracenia i może wyjsć na tym tylko dobrze, lub lepiej.

Chris nie był taki skory do tej propozycji, ale, jako że Francuz od rana stawał mu na ambicję (Kelly zauważyła, że w ogóle za sobą nie przepadali), w końcu się zgodził.

Niestety, reszka monety wuefisty zdecydowała, że Kelly trafiła do drużyny Francisa.

Po lekcjach dziewczyna była tak zmordowana, że myślała tylko o tym, by położyć się na łóżku i zasnąć. Pierwsze dni w szkole zawsze są trudne. Dalej tęskniła strasznie za Woodland, jednak mimo to samo Greymor było kompletnym zadupiem, to polubiła tę szkołę i w ogóle całą klasę. Byli bardzo pozytywnie zakręceni. A jednak nadal nie mogła przekonać się do tym ludzi, jako do ludzi, z którymi spędzi następne dwa lata swojego życia. Cały czas jej się zdawało, że to tylko jakas wymiana, a tak naprawdę, już za kilka dni wróci do Woodland Sport High School.

Westchnęła ciężko. Nie będzie tak, idiotko... mówił jej cichy głosik w myslach.

Wraz z Kim wracała do domu. Okazało się, że droga do ich domów prowadzi przez spory kawałek tą samą drogą.

Kelly bardzo polubiła Kimberly, choć nie była pewna, na czym stoi, i czy blondynka również ją polubiła, czy to może jej obowiązki przewodniczącej zmuszają ją do zajmowania się mulatką. Co prawda Kim była kompletnie inna od jej koleżanek z poprzedniej szkoły. W poprzedniej szkole ona i jej grupka były chłopczycami, i zupełnie normalnym dla nich zachowaniem było ganianie za sobą po korytarzu i szatni ze śmierdzącymi od potu adidasami, oraz typowo męskie zachowania i tematy. Wątpiła w to, czy z Kimberly mogłaby pogadać o stanowej drużynie rugby, lub powspinać się po drzewach, lub rozmawiać o tatuażach. A jednak ją polubiła, bo mimo że sprawiała wrażenie tępej, wrednej blondynki, okazywała się bardzo przyjazna. Choć nie dla wszystkich. Bo już tym pierwszym dniu Kelly wiedziała, że Kimberly kiedy tego chce, potrafi być niezłą suką.

Szły właśnie przez szkolny korytarz w stronę drzwi, rozprawiając o różnych głupotach, kiedy nagle zza korytarza wyłoniły się dwie, dobrze znane Kelly, mulate twarze.

Abigail i Andy, młodsze bliźniacze rodzeństwo Kelly zbliżało się w ich stronę. Oboje byli podobni do siebie jak dwie krople wody i jedyną rzeczą jaka ich dzieliła była płeć. Oboje mieli nawet ten sam odcień skóry, nieco różniącej się od Kelly.

- Kelly, jesteś!- ucieszyła się Abigail. Andy stał jednak z boku, jak zawsze się nie odzywajac i jedynie rozglądając się tępo po krajobrazie wokół siebie. Widać było, że boi się nowego otoczenia, ale musiał się tylko przyzwyczaić.

Kimberly wydawała się nieco zdziwiona tym najściem gimnazjalistów, a szeczgólnie jej nietypowo wyglądającego brata, jednak nic nie powiedziała.

- Czego chciałaś, Abi?- zapytała Kelly. Nie miała ochoty rozmawiać z siostrą, której hobby było robienie jej wstydu.

- Masz może kanapki?-odpowiedziała pytaniem na pytanie siostra Kelly.

Dziewczyna ze zrezygnowaniem wyciągnęła bułkę, która została jej ze śniadania z plecaka.

- Nie masz swoich?

- To dla Andy'ego. Wiesz...kilku chłopaków było bardzo niemiłych i wrzuciło mu plecak do kosza na śmieci. Kanapek nie dało się odratować.

Skurwiele-pomyślała Kelly. Andy był przecież taki bezbronny, czemu wszyscy mu to robili?

Mulatka podarowała siostrze kanapki.

-Masz, a teraz zmykajcie na lekcje- poleciła i po chwili jej rodzeństwo zniknęło za rogiem.

Przez kolejne kilka minut drogi panowała niezręczna cisza. Kimberly chyba nie do końca wiedziała, co powiedzieć. Kelly nie dziwiła się jej specjalnie. Widząc jej brata wiele osób miało takie reakcje. Zdąrzyły dojść już do końca zewnętrznej strony ogrodzeń szkolnych, kiedy blondynka zdecydowała się odezwać.

- To było twoje rodzeństwo?-zapytała nieśmiało.

- Tak.

- A twój brat? Czy on...-zaczęła, ale chyba prędzej spaliłaby się ze wstydu, niż zadała to pytanie, więc Kelly skróciła jej mękę, wiedząc, o co dziewczyna chciała zapytać.

- Tak, jest chory. Ma autyzm, przez co bardzo mało mówi. Wiele razy był prześladowany, więc boi się ludzi i nowych miejsc, jednak jest na tyle mądry, że może uczyć się normalnie. Abigail jest do niego przywiązana jak pies przewodnik do ślepego. Bez niej nie dałby rady.

- Ojej, przepraszam, że cię pytam. Ja po prostu...- Kim wydawała się być bardzo zakłopotanata sytuacją. Kelly od razu domyśliła się, że blondynka nigdy niemiała dłuższego kontaktu z osobą nieuleczalnie chorą.

- Nie ma za co przepraszać. Radzimy sobie jakoś, jak widzisz- odpowiedziała enztuzjastycznie Kelly, by dodać koleżance otuchy.

Szły przez miasto, a delikatny wiatr rozwiewał ich włosy. Jak dla Kelly, za dużo staruszek bawiło się w google w tym miescie, ale co mogła począć? Prawie całą drogę wpatrywała się w chodnik, jak zaczarowana. Nic ekscytującego w tym chodniku co prawda nie było, ale miała taki nawyk, że często patrzyła w dół.

Pogoda była dzisiaj nieco mglista, co tylko potęgowało tajemniczość tego miejsca. I co bardzo przyczyniło się do tego, że gdyby nie dobry refleks, Kelly znów by na kogoś wpadła.

Tym razem jednak nie na dziewczynę. Stał przed nią średniego wzrostu brunet.

Kelly resztką sił opanowała się, by (jak miała w zwyczaju) nie palnąć czegoś głupiego.

Chłopak wyglądał na starszego od niej. Był bardzo dobrze zbudowany, ubrany w prosty biały t-shirt założony na skórzaną kurtkę, oraz czarne spodnie. Pierwsze co na jego widok pomyslała Kelly było to, że idealnie pasował do aury Greymor. Mimo iż jego skóra była biała, cały wydawał się taki...ciemny. Brwi, włosy i nawet kilkudniowy zarost miały kolor czarny jak heban. Jego rysy były męskie, niczym u spartańskiego wojownika, podobnie jak rzeźba, przebijająca się zza cienkiej koszulki.

- Aaa...- zaczęłam głupio Kelly.- Jestem Kelly?- powiedziała niesmiało, patrząc na ponurą i groźną minę chłopaka i wyciagnęła do niego rękę.

Chłopak tylko przeszywał ją dziwnym wzrokiem. Kelly zaczęła czuć się zażenowana tą sytuacją.

Wtedy właśnie dłoń Kimberly, która złapała ją za przedramię i zaczęła odciągać od chłopaka przyszła jej na ratunek.

- Przepraszamy, koleżanka jest nowa- powiedziała blondynka uśmiechając się usprawiedliwiająco.

Już po chwili były kilkanaście metrów od chłopaka, w ciemnym zaułku naprzeciwko sklepu z zabawkami i cukierni.

- Boże, jaka ty głupia jesteś!-jęknęła Kimberly, uderzając się otwartą dłonią w twarz.

- O co ci chodzi? Tylko się przywitałam!- dziwiła się Kelly.

- O to, że to był Derek Hale. Miastowy ponurak. Największy outsider jakiego znam. Odkąd tu mieszkam, ani razu nie widziałam, żeby się uśmiechał, lub żeby szedł z kimś u boku. Taki trochę człowiek widmo...


Po tym opisie, tajemniczy Derek Hale zaczął coraz bardziej interesować Kelly, która nie zadawała sobie jeszcze sprawy, jakie kłopoty znajomość z nim może nieść.

sobota, 1 kwietnia 2017

1. Kelly

Irytujące. To właśnie słowo jako pierwsze przychodziło na myśl Kelly Poiners, gdy miała opisać swoje życie. Co prawda nachodziło jej na myśl też wiele innych przymiotników- beznadziejne, głupie, bezsensowne, ale irytujące było najlepszym określeniem.
Bezsilność otaczała ją zewsząd.
Jednego dnia była wszystkim znaną, roześmianą Kelly, która na każdym w-f dawała w kość chłopakom z drużyny, spotykała się z najprzystojniejszym chłopakiem w szkole, a drugiego była nie smutną, milczącą dziewczyną, która nie ma rozeznania w świecie, w którym się znajduje.
Biały fiat punto poruszał się po gładko pod drodze, zostawiając za sobą ulice i zaułki Greymor, które przyjdzie jeszcze Kelly poznać. Wszystko było tu takie nowe. Inne niż Woodland, mimo iż dwa miasta dzieliła różnica zaledwie stu kilometrów. Zaledwie, lub aż. Dla związku Kelly z Brettem, było to aż sto kilometrów.
Greymor było mniejszym miastem niż Woodland. Niedużo, ale mniejszym. I mniej postępowym. Wiele ważnych budynków znajdowało się tu w odrestaurowanych zabytkach z XIX wieku. Zazwyczaj świeciło tu jasne słońce, nawet w zimne dni, jednak nie zmieniało to faktu, że nad całym miastem roztaczała się aura mroku i tajemnic. Na ulicach było bardzo mało osób. Czy w godzinach szczytu, czy nie, miasto mogło wydawać się puste. Wokoło okrążały je liściaste lasy, z początku jest w nich bardzo luźno, a drzewa są cienkie i młode, jednak im głębiej się wchodziło, tym obszar stawał się coraz bardziej zalesiony, na tyle, że wcale nie trudno było zgubić nawet słońce na niebie. Przedmieścia również były progiem do Greymorskich lasów, z których co noc słychać było wycie. W takich chwilach szczęściarzami byli Ci, którzy mieszkali w centrum.
Woodland było zupełnie inne. Klimat stosunkowo był taki sam, jednak całe miasto tętniło życiem. Wszędzie widać było szwendających się nastolatków, plotkujące starsze panie czy wracających z pracy dorosłych. I nawet powietrze wydawało się tam czystsze, jaśniejsze, jakby składało się z promieni słońca.
Ale nie było po co rozpamiętywać tych pięknych dni. Było, minęło, i teraz, Kelly była skazana na ponure Greymor.
Samochód stanął trochę gwałtowniej, niż planowała to mama Kelly, co ewidentnie było skutkiem jej prób równoległego parkowania.
Kelly spojrzała z grymasem na jej nową szkołę.
Również znajdująca się w odrestaurowanym zabytku szkoła zbudowana była z trzech członów, połączonych ze sobą mniejszymi przejściami umieszczonymi na wysokości mniej, więcej pierwszego piętra. Budynek był dość minimalistyczny nie licząc wymyślnych parapetów okiennych oraz trzech płaskorzeźb w kształcie drzew, splatających się gałęziami w miejscu gdzie korytarze łączyły ze sobą budynki. Dopiero po chwili dało się zauważyć, że budynki są postawione w kształt trochę krzywej litery 'U', w której środku znajdował się deptak dla uczniów, wyposażony jedynie w chwiejne ławki i kosze na śmieci. Za budynkami majaczył obraz dużego boiska oraz basenu.
Przed samym wejściem na teren szkoły stał duży głaz z przybitą do niego tabliczką, głoszącą , że budynek ten jest Zespołem Szkół Podstawowo-Gimnazjalno-Licealnych w Greymor imienia George'a Orwella.
Kelly ze zrezygnowaniem uderzyła delikatnie głową w szybę samochodową.
- Kelly, dlaczego nie widzę entuzjazmu na twej twarzy?- zapytała z ironią rodzicielka dziewczyny.
Pani Lauren Poiners można było zarzucić wiele, ale nie to, że nie zna swoich dzieci. Dla Kelly żartobliwy ton matki wcale nie wydał się dziwny. Miała ona dziwny zwyczaj zwalczania napięcia żartami i ten zwyczaj zazwyczaj nie działał jednak w rozmowach z najstarszą córką.
- Daj spokój, Kell, będzie dobrze. To liceum wygląda na sympatyczne. Zobaczysz, że się odnajdziesz i będziesz miała pełno kolegów- słowa jej matki wydawały się Kelly puste jak wydmuszki. Co ona mogła o tym wiedzieć?
- I co, Bretta może też tu znajdę?- warknęła niezadowolona.
Jej humor nie zawsze był taki. Tylko wtedy, gdy była mocno wzburzona, lub, w czasie głębszej rozmowy z matką. Kochała swoją rodzicielkę, tak samo jak wiedziała, że jest to uczucie odwzajemnione, ale jakoś nigdy nie szło im najlepiej z rozmowami. Nie umiały się w tym odnaleźć.
- Kelly, tego kwiata jest pół świata. Brett może i był pierwszy, ale nie ostatni- Lauren nie poddawała się.- Poza tym, nigdy go nie lubiłam- dodała żartobliwie, ale nie specjalnie to dziewczynę śmieszyło. Tym bardziej, że była to prawda, i chłodne spojrzenie, to zazwyczaj jedyne co jej mama miała do zaoferowania jej drugiej połówce. Gracz lacrosse'a nie nadaje się na męża. Myślisz, że byłby w stanie utrzymać rodzinę?- mówiła za każdym razem, gdy jej najstarsza córka wracała wieczorem cała w skowronkach z randki. Ale Kelly, która tego czasu żyła chwilą, jak powinien to robić każdy nastolatek, nic sobie nie robiła z jej słów.
- Co nie zmienia faktu, że takie brutalne wyrywanie mnie z mojego prywatnego swiata, to po prostu chamstwo- odparła nastolatka, nie skora do żartów.
- Słonko, przecież wiesz, że nie zrobiłam tego specjalnie. Mój oddział w biurze ubezpieczeniowym został usunięty w Woodland i zaproponowali mi w zamian pracę tutaj. Miałam wybór, albo Greymor, albo bezrobocie, a wiesz, że musimy z czegoś żyć- tłumaczenia jej mamy miały sens i były do zrozumienia, jednak Kelly tak strasznie kochała Woodland, że te słowa do niej nie docierały, lub raczej docierały w nieco innej wersji, niż zostały wypowiedziane.
- Oczywiście, że tak, bo nie mogłabym tam zostać i żyć jakoś na własną rękę!- młoda dziewczyna wiedziała, jak bezsensowna i niedorzeczna była ta propozycja, ale przecież tonący i tonącej brzytwy się trzyma.
- Dziecko, masz siedemnaście lat! Nie jestes jeszcze pełnoletnia, a i tak pewnie nie dałabyś sobie rady- obruszyła się pani Poiners.
Słowa te bardzo mocno ukuły Kelly. Nienawidziła tych słów. Nie dasz rady, trzy słowa, ale mogły zniszczyć wszystkie plany, jeśli zostały wypowiedziane przez odpowiednią osobę, mogły zrujnować wszystkie plany.
- Wiesz co? Daj mi spokój- powiedziała tylko po czym wyszła z samochodu, trzaskając przy tym drzwiami z taką furią, że gdyby akurat ktoś miał pomiędzy nimi szyję, pewnie potoczyłaby się ona po chodniku.
Szła ze swoim połatanym plecakiem zarzuconym na jedno ramię przez cały tłum uczniów. Liceum nie było duże, może po sześć klas w każdym roczniku, więc każdy każdego znał, nawet jeśli tylko z widzenia. W każdym razie, osoby takiej jak ona, trudno było nie zauważyć. Starała się isć prosto i emanować pewnością siebie. Podobno to przyciągało ludzi i miała nadzieje, że ten plus wygra z jej stylem grunge'owo-punkowym.
Nie udało się. Mimo iż szkoła była dość zróżnicowana kulturowo, to zróżnicowania zaczynało się dopiero u licealnej części uczniów, a i tu przeważał styl cheerleaderek i panienek z przedmieścia. Niektórzy tylko zerkali na nią okiem, inni bezczelnie patrzyli się jak na lewitującego, różowego bałwana. Nie żeby nie lubiła być dostrzeganą. Lubiła, ale wolała, gdy działo się to już wtedy, gdy wiedziała z jakimi ludźmi ma do czynienia. O tych nie wiedziała nic.
Spojrzała na swój plan lekcji. Miała teraz chemię. Musiała więc znaleźć klasę, w której odbędzie się lekcja, a znając jej zdolności orientacji w terenie, prędzej znajdzie przed końcem przerwy koniec tęczy z leprechaunem niż klasę numer 22.
Wchodząc przez ciężkie drzwi do budynku liceum, które znajdowało się w samym środku litery 'U', przekonała się, że nie należy oceniać książki po okładce.
Spodziewała się starych, zabytkowych wnętrz a'la Hogwart, a dostała typowe, amerykańskie liceum. Długi, pomalowany na obrzydliwe, zielone kolory śliską farbą korytarz z obu stron zastawiony był zwykłymi, szarymi szafkami. Oświetlenie było jasne niczym w szpitalu, a podłoga ciemna, kamienna i zimna. Na końcu korytarza stał nawet, o dziwo, nieprzewrócony kosz na śmieci i w pełni działający automat z batonami i napojami. Na ścianach w nieregularnych odstępach wisiały zdjęcia najsłynniejszych w całym hrabstwie, lub nawet stanie absolwentów, lub uczniów z najwyższymi średnimi na świadectwach końcowych. Większość jednak zdjęć była haniebnie przystrojona pisakowymi malowidłami. Nowoczesna moda na ozdabianie portretów nie omijała również iście pięknych słów pod adresem sportretowanych osób, lub nawet dyrekcji.
Panowała tu luźniejsza atmosfera, niż można było się na pierwszy rzut oka spodziewać.
Dziewczyna krzątała się nerwowo po korytarzu. Czuła się głupio, chodząc po nim samotnie, ale przecież nawet nie znała jeszcze swojej klasy.
Gdy skręcała w jeden z zaułków szkoły doszło do kolizji, między nią, a jakąś uczennicą.
- Przepraszam, rozkojarzona dzisiaj jestem- powiedziała, pocierając dłonią czoło i wstając z zimnej podłogi.
Spojrzała na nieszczęsną ofiarę jej harców.
Była to wysoka, szczupła blondynka, o twarzy rzucającej na myśl stare plakaty z modelkami wystylizowanymi na pin-up. Właścicielka tychże ślicznych rysów najwyraźniej zdawała sobie sprawę ze swojej urody, bowiem jej ubranie również było bardzo słodkie, dziewczęce, ale i seksowne. Wąska, czarna góra sukienki i jej dół w grochy świetnie kontrastowały się z figurą, a dodatki były dobrane tak strategicznie, żeby cały strój nie wyglądał starodawnie.
Kelly dałaby sobie głowę odciąć, że blondynka jest jakąś królową stylu w tej szkole i na zakupach tygodniowo spędza tyle czasu, ile Kelly nie spędziła przez całe życie.
- Spokojnie, jakoś to przetrwałam, ale następnym razem uważaj. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co by się stało z moją sukienką, gdybym miała w ręku kawę, albo jakiś inny napój- odparła dziewczyna, rozmasowując sobie bark.- Chwila, ty musisz być tą nową, prawda?
- Muszę i jestem- odparła, a po chwili dopiero zorientowała się, ze jej sława zaczęła ją wyprzedzać.- Chwila, czy w tej szkole gdy przychodzi jakiś nowy, to całe liceum musi o tym wiedzieć, zanim jeszcze dobrze wejdzie do szkoły?- zapytała podejrzliwie, a blondynka zachichotała krótko.
-Boże, ona nawet śmieje się, jak te głupiutkie modelki z lat pięćdziesiątych!- pomyślała zadziwiona tym faktem Kelly. Była pewna, że gdyby tylko jej rozmówczyni urodziła się jakieś sześćdziesiąt lat wcześniej, zrobiłaby zawrotną karierę.
- Nie, tylko ja i jakieś pięćdziesiąt innych osób- odpowiedziała. Tym razem to Kelly zachichotała. Wieści szybko rozchodziły się w tej szkole.
Blondynka wyciągnęła ku dziewczynie prawą dłoń.
- A więc witam w naszej budzie. Jestem Kimberly Greyson, przewodnicząca klasy II b, twojej nowej klasy- powiedziała. Jej ton, mimo iż mógł wyglądać na nieco samolubny, zbyt pewny siebie, czy znudzony, Kelly wydawał się jednak przyjazny.- Wygląda na to, że do moich obowiązków przypada zająć się tobą przez pierwsze kilka dni, aż się nie zaadaptujesz.
Kelly uśmiechnęła się niepewnie. Mimo iż ton Kimberly wydawał jej się przyjazny, to jednak miała swoje zdanie na temat takich dziewczyn. Przewodniczące klas w jej byłej szkole były zazwyczaj zarozumiałe i... uwielbiane przez chłopaków. Nic dziwnego, skoro każda jednak miała dłuższe nogi od drugiej.
Blondynka zrobiła gest ręką, wskazujący, że Kelly ma iść za nią i ruszyła głównym korytarzem w stronę schodów.
- Pierwszą rzeczą jaką musisz wiedzieć, to to, że nasza szkoła słynie z ciekawości, więc przygotuj się na to, że będziesz zasypywana gradem pytań- zaczęła, wchodząc na schody z wielką gracją.- Po drugie, jak widzisz, subkulturowo jesteśmy dość zróżnicowani, więc jeśli chcesz przetrwać, staraj się omijać emo oraz skinów. Emo od razu znajdą w tobie jakąś wadę, do której się przyczepią a skini...cóż, mogą dość nieprzychylnie podejść do twojej karnacji...
- Nie jestem murzynką!- odparła jej szybko. Jej skóra miała raczej kolor kawy z mlekiem.
- Ale mulatką tak. Dla nich to wszystko jedno, ważne tylko, żeby spałować kogoś i wziąć na glany z byle pretekstu- odpowiedziała. Z tego, co Kelly znała się na skinach (a wiedziała niewiele), Kimberly mogła mieć rację.
Kelly z miejsca zaczęła czuć się jakoś mniej pewnie. W jej byłej szkole większość uczniów była sportowcami, a ci wyznają jednak większą tolerancję do innych grup etnicznych.
- Nie bój się. Jeśli nie będziesz ich zaczepiać, nic Ci nie zrobią- Kimberly od razu zauważyła niepewność w oczach nowej uczennicy.- Kolejna sprawa to to, że jesteś w klasie z Jasonem Blackley'em.
- I pewnie z ponad dwudziestoma innymi osobami. Co ma do rzeczy ten cały Jason?
- To, że ty jesteś nowa, a on napalony. Jeśli nie będzie Cię próbował zaciągnąć do łóżka przez najbliższe kilka miesięcy, to znaczy, że dzieje się z nim coś złego i powinniśmy zacząć się martwić.
To nie dziwiło specjalnie Kelly. Całe życie przebywała wśród bejsbolistów, graczy lacrosse'a i futbolistów, z których co drugi był coraz bardziej napalony, przystojny i rozchwytywany przez panienki. Brett...on też swego czasu był taki, póki nie pojawiła się Kelly, która, można by rzec, przez pierwsze miesiące trzymała go jak psa na obroży. Sportowca trzeba sobie wychować-mówiła jej kiedyś dziewczyna kapitana drużyny bejsbolowej. Tę radę zapamiętała na zawsze. Brett jednak nigdy do końca nie dał się zniewolić. Był jednak mężczyzną z krwi i kości i takie zachowanie stanowczo mu nie pasowało, a chwilami to nawet on zakładał obrożę Kelly.
- Aha...Coś jeszcze?- zapytała, bojąc się odpowiedzi. Ta szkoła była pokręcona, i to bardzo. I niedługo miało okazać się, czy pozytywnie.
- Tak. W skrócie, nabór do drużyny lacrosse'a odbywa się za dwa tygodnie, a szkoła drużyna jest mieszana. Słyszałam, że przyszłaś z liceum sportowego, więc się nie krępuj. Kolejne, nie przejmuj się panem Flowersem, od literatury. Jest dość wymagający i...czepliwy, ale można się pośmiać na jego lekcjach. Pamiętaj też, żeby nie wchodzić do toalety na trzecim piętrze. To właściwie nie toaleta, lecz palarnia. No, chyba, że palisz.
Blondynka skróciła Kelly ogólne zasady szkoły, które, w gruncie rzeczy skomplikowane nie były. Szkoła jak szkoła, nic nowego. Aczkolwiek, Kelly chcąc czy nie chcąc musiała przyznać, że ta szkoła zaczęła powoli nęcić jej ciekawość, jak ser mysz.
- I ostatnie- powiedziała Kimberly, stając przed drzwiami klasy numer 22.- Nigdy nie dotykaj parapetów od spodu. Są poobklejane gumami.
Tego akurat przewodnicząca klasy nie musiała jej mówić. Z kilku nieprzyjemnych sytuacji wiedziała, że tak jest.
Szablon